Odlotowy dokument

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Wyobraźcie sobie sektę religijną, w ramach której uprawia się medytację transcendentalną. Na czele sekty stoi guru Maharishi Mahesh Yogi. Maharishi, jak to z przywódcami sekt bywa, potrafi skutecznie manipulować ludźmi, którzy mu na to pozwalają, a pozwoliło mu już 6 milionów wyznawców z całego świata. Sekta szczyci się przepychem i bogactwem, jej ośrodki opływają w dostatki, do których oczywiście wyznawcy dostępu nie mają. Mimo to bezkrytycznie przyjmują wszystko, czego naucza ich guru. Jego kochanka (!) porównała nawet jego życie do życia Jezusa. I mimo że porównanie Maharashiego do Jezusa jest absurdem, bo Jezus żył w ubóstwie, porównanie sekty do kościoła Katolickiego już absurdalne nie jest, pod płaszczykiem bowiem wzniosłych idei sekta jest prężnie działającą organizacją bezwzględnie nastawioną na zysk, by nie rzec - wyzysk.

Tajniki sekty zgłębia młody niemiecki filmowiec David, imiennik Davida Lyncha, zafascynowany jego postacią. Tak się (nie)fortunnie składa, że Lynch z kolei zafascynowany jest Maharishim, młody David postanawia zgłębić więc tajniki organizacji. Udaje mu się spotkać z Lynchem, który szybko wciąga go do sekty. Młody oczywiście nie ma pojęcia o sekciarskim charakterze organizacji, podąża za Lynchem jak za Jezusem, bo dla niego to Lynch jest guru. Nie traci jednak zdrowego rozsądku i szybko odkrywa prawdę.

Trafia akurat w gorący moment: Maharishi umiera, rozpoczyna się twarda walka o sukcesję. Rozmawia z członkami sekty, ale też z renegatami, z których jeden wyłożył nawet 150 milionów dolarów na jedną ze świątyń, do dziś nieukończoną. Jogini mieli w niej modlić się o pokój na świecie.

Davida nie zrażają groźby procesów, z zapałem detektywa odsłania coraz to kolejne dowody nieszczerości, hipokryzji i kłamstw, jakie kryją się za pozornie wzniosłą działalnością sekty. Pokazuje w tym wszystkim zaślepienie Lyncha.

Do końca filmu byłam przekonana, że to film fabularny, coś w rodzaju "Dystryktu 9", zrealizowany przez dwóch Davidów, żeby obnażyć przed widzami sposoby działania sekt. Byłam przekonana, że Maharishi nie istnieje, że to postać zmyślona dla potrzeb filmu, podobnie jak i pokazana sekta mająca być teoretycznym konglomeratem cech wszystkich sekt. Byłam pewna, że to film "ku przestrodze" stworzony przez dwóch ludzi zaniepokojonych fanatyzmem religijnym na świecie. Zachwycałam się trafnymi spostrzeżeniami i celnymi odniesieniami do rzeczywistości.

A potem przeczytałam, że to nie satyra na fanatyzm, tylko autentyk. Że spostrzeżenia nie są "trafne", tylko rzeczywiste, bo z życia wzięte, nie wymyślone, tylko sfilmowane. Że film był blokowany przez wyznawców sekty, którzy proponowali reżyserowi miliony w zamian za wyprodukowanie podobnego, ale bezkrytycznego. I że sam Lynch usiłował nie dopuścić do pokazania filmu na Berlinale, ale - na szczęście - mu się to nie udało.

Roli Lyncha w tym wielkim szwindlu do dziś nie pojmuję.